twoją uwagę.
Lucien ukrył uśmiech. - Czy ja mogę zaabsorbować czyjąś uwagę? - Może pan robić, co pan chce, milordzie. - Zapamiętam to. Alexandra poczerwieniała. - Nie chodziło mi... - Jestem taka zdenerwowana, że chyba nie wykrztuszę z siebie słowa - poskarżyła się Rose. - Oby twoja matka zareagowała podobnie - mruknął zirytowany hrabia. Powinien obie krewniaczki wysłać konno. Mógłby wtedy swobodnie porozmawiać z Alexandrą. - Moja Rose pokaże się z jak najlepszej strony - oświadczyła Fiona. - I wszyscy się dowiedzą, jaka jestem z niej dumna. Szkoda tylko, że ta Charbonne nie pomyślała o piórach. Wygląda się w nich elegancko. - Tak, ale raczej nadają się na bardziej oficjalne okazje - wtrąciła panna Gallant dyplomatycznie. - Albo na wycieczkę do zoo. - Lucien odsunął zasłonkę i spojrzał w gęstniejący mrok. - Bez wątpienia zrobiłabyś wrażenie na pawianie. Ale nie powinnaś zbliżać się do pawia. Byłoby w złym guście gapić się na ptaszysko, mając na sobie jednego z jego krewniaków. Rose skrzywiła usta. - Mamo! Ciotka Fiona sapnęła z oburzeniem. - Jesteś okropnym człowiekiem, Lucienie. Znienawidziłabym cię, gdybyś nie był moim siostrzeńcem. - Zapewniam cię, że uczucie jest... - Będziesz najładniejszą młodą damą na przyjęciu, Rose - przerwała mu Alexandra pospiesznie. - Z piórami czy bez. Nie musisz się bać. - Doprawdy? Panna Gallant spiorunowała go wzrokiem. Wyglądała w każdym calu jak obruszona guwernantka. - Tak. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, jak pan dobrze wie, milordzie. Te słowa przypomniały mu o jego pierwszym wrażeniu na jej widok. Zaczął rozmyślać o tym, że chętnie zdjąłby jej rękawiczki, pantofle ozdobione perełkami, wykwintną suknię, przesunął dłońmi po ciepłej, delikatnej skórze. Uśmiechnął się do siebie. Powóz zakołysał się i stanął, wyrywając go z zadumy. Lucien pomógł wysiąść ciotce i kuzynce. Panna Gallant zawahała się, nim podała mu rękę i zeszła po stopniach na ziemię. Nachylił się ku niej. - Pani mnie hipnotyzuje - szepnął. - A pan lubi sprawiać kłopoty - odparła i cofnęła drżącą dłoń. Dogoniła Rose przy wejściu i otoczyła ją ramieniem. Nie zdążył nic odpowiedzieć. Na Lucyfera, jakże jej pragnął! Nie odrywając wzroku od zaokrąglonych bioder Alexandry, pospieszył za damami do środka. Kamerdyner powitał ich w drzwiach i zaprowadził na piętro do salonu. Gdy stanęli w progu, Lucien zmełł w ustach przekleństwo. - Mówił pan, że to będzie kameralne przyjęcie - szepnęła panna Gallant. - I jest, jak na londyńskie zwyczaje - skłamał. Nie lubił niespodzianek. Choć był to dopiero początek sezonu, po salonie Howardów kręciło się pół setki gości, prawie dwa razy więcej, niż się spodziewał. Część przeszła do sąsiedniego pokoju muzycznego i biblioteki. Po wejściu ich czwórki nagle zapadła cisza, a po chwili rozległ się szmer podnieconych głosów. - Lordzie Howard, lady Howard - przywitał gospodarzy, choć miał ochotę udusić oboje. - Chciałbym przedstawić panią Delacroix, pannę Delacroix i jej damę do towarzystwa, pannę Gallant. - Miło mi panie poznać - powiedziała serdecznie pani domu. - Wszyscy umierają z