osiemdziesiątych, tyle że później na ich ulicę sprowadzili się amatorzy seksu zbiorowego i
kokainy. A sam Abe, drobiazgowy, skrupulatny, niewolnik przyzwyczajeń, z czasem uświadomił sobie, że kariera głównego księgowego już mu nie wystarcza. Chciał poczuć, że coś osiągnął, coś zmienił. Do diabła, może rzeczywiście chciałby cały świat został tak uporządkowany jak papiery na blacie jego biurka. A zresztą, jakie to miało znaczenie? Detektyw Sanders był po prostu cholernie dobrym gliną. Koledzy podśmiewali się z niego. Wywracali oczami na widok wypielęgnowanych dłoni, nabijali się z wypolerowanych do połysku butów. Kiedyś dla żartu w miejsce drogiego eleganckiego zszywacza, który sam sobie kupił, podłożyli mu zacinający się przydziałowy bubel. Innym razem podmienili koła w samochodzie, żeby sprawdzić, czy Abe zauważy. Zauważył. Ale współpracowali z nim. Podczas śledztwa Sanders zachowywał się jak człowiek opętany. Był pełen pasji, żaru i gniewu. Furii na niesprawiedliwości tego świata i na zasranych łobuzów o ptasich móżdżkach, którzy odbierają życie dobrym, uczciwym, ciężko pracującym ludziom. Może inni detektywi nie doceniali wartości porządnego zszywacza, ale każdy z nich wiedział, co to gniew. Był to wspólny mianownik, który ich łączył. Abe starannie zapakował kanapką: przesunął ją na sam środek trójkątnej serwetki, złożył rogi i mocno zawinął. Zwilżoną chusteczką wytarł kroplę musztardy z blatu biurka. Na koniec wszystko wyrzucił. Sprawa Hathawaya bolała go. Nie żeby wina leżała po stronie sędziego. Nakaz rewizji wypisany był zbyt ogólnikowo, więc policjanci próbowali improwizować. A to już się w obecnych czasach nie sprawdzało. Światem zawładnęli prawnicy i gliny musiały za każdym razem liczyć się z ich interwencją. Tak już było. Co prawda, Abe na palcach jednej ręki mógł policzyć, z iloma nakazami rewizji lub aresztowania miał problemy. Pedanteria bywa czasami przydatna. Właśnie szedł umyć ręce, kiedy szef wystawił głowę ze swojego gabinetu. – Sanders? Musimy pogadać. Ciekawe, o co chodzi? Abe przycupnął na skraju twardego plastikowego krzesła. Chwilę potem dowiedział się o istnieniu Bakersville, oddalonego o dwie godziny jazdy na południowy wschód od Portland, małego miasteczka, które nie miało nawet swojej sekcji zabójstw. Siedział milczący i oszołomiony, gdy szef pokrótce nakreślił mu sytuację. Wyglądało na to, że w przeciągu zaledwie kilku lat w stanie Oregon doszło do drugiej szkolnej masakry. Technicy policyjni byli już w drodze, tak samo funkcjonariusze powiatowi i stanowi. Sprawca nie został ujęty, a w dodatku nikt nie wiedział, gdzie się podział szeryf. – Dzwonił do nas gubernator – ciągnął ponuro szef. – Sprawa jest prestiżowa, a zdaje się, że już wymknęła się spod kontroli. Góra chce mieć tam człowieka z doświadczeniem, zdolnościami organizacyjnymi, kogoś kto skoordynuje działania sił lokalnych, stanowych i, co całkiem prawdopodobne, federalnych. – Naturalnie. Szef obrzucił spojrzeniem doskonale skrojony szary garnitur i silną, wysportowaną sylwetkę detektywa. – Kogoś, kto dobrze wypadnie w mediach. Abe uśmiechnął się chytrze. Lubił dziennikarzy. Wiedział, czym ich karmić, a potem pożerał żywcem. Sprawiało mu to przyjemność. – Naturalnie! – powtórzył z jeszcze większym entuzjazmem. – Będziesz musiał pojechać do Bakersville. Na początek pewnie dwa, trzy tygodnie na miejscu, a potem z doskoku. – Nie ma problemu. – I rzeczywiście. Ostatnio Sara prawie nie zauważała męża. Jakiś czas temu spełnił wreszcie jej marzenie i kupił dziesięciotygodniowego szczeniaka. Teraz była zajęta rozpieszczaniem, karmieniem i zabawami z psiakiem. Któregoś dnia Abe pewnie zastanie go w niemowlęcym kaftaniku i czepeczku. Cholerny zwierzak niewątpliwie wszystko zniesie; jak dotąd wydawał się wyjątkowo spokojny. Sierść malca była mięciutka i miła w dotyku. Czasem Sanders łapał się na tym, że