na niej. Informacje rozpowszechnił dla taniego dreszczu emocji.
- Więc wiesz, kto to jest? - Glenda Rodman była gotowa go przyszpilić. - Nie, nie wiem. Teoretyzuję pod wpływem towarzystwa, w którym się znajduję. - To znaczy, że gówno wiesz! - stwierdził Montgomery. - Nie pozwolę zamienić grobu córki w zasadzkę! - Dlaczego? - napierał Montgomery. - Nie prosiłeś o to rodzin wcześniejszych ofiar? - Ty skurwielu! - Quincy! - przerwał ostro Everett. Quincy znieruchomiał, kiedy wszyscy przysunęli się do niego. Zdziwił się trochę, kiedy uświadomił sobie, że rękę trzyma w górze i palcem wskazującym dźga Montgomery'ego, jakby chciał mu zrobić krzywdę. - Wiem, że to trudne - powiedział szef- ale wciąż jesteś agentem federalnym, a tego rodzaju przecieki informacji zagrażają nam wszystkim. Weź sobie parę dni wolnego. Będziemy obserwowali twój dom i informowali cię o rozwoju wydarzeń. W tym czasie wypoczniesz w pobliskim hotelu lub pojedziesz odwiedzić rodzinę. - Proszę mnie posłuchać... - Kiedy ostatnio spałeś? Quincy umilkł. Wiedział, że ma worki pod oczami, że stracił na wadze. Kiedy Mandy zginęła, powiedział sobie, że jest za mądry, żeby doprowadzić się do takiego stanu. Okłamywał się. Agenci nadal na niego patrzyli. Opinie wymalowane były na ich twarzach. Quincy przestaje nad sobą panować. Quincy jest zbyt spięty. A nie mówiłem, że nie powinien był wracać do pracy zaraz po pogrzebie...? J Pomyślał, że FBI i dzikie zwierzęta tak samo odrzucają ze stada najsłabsze osobniki. - Ja... poszukam hotelu - powiedział oschle. - Muszę tylko spakować parę rzeczy. - Wspaniale. Glenda, ty i Albert będziecie odpowiedzialni za obserwację domu Quincy'ego. Glenda skinęła. - Będę codziennie wysyłać ci raport - zaproponowała beznamiętnie, ale patrzyła na niego łagodnie. - Będę wdzięczny - powiedział sztywno. - Panujemy nad sytuacją - stanowczo zakończył Everett i skinął na grupę. - Zobaczysz, Quincy. Wszystko będzie dobrze. Quincy pokręcił głową. W milczeniu ruszył w stronę swojego gabinetu. Patrzył, jak blade światło jarzeniówek drga na ścianie. Zastanawiał się, jaki człowiek wybiera pracę, w której nie dają mu nawet światła dziennego. Zamknął za sobą drzwi. Potem zadzwonił do kogoś, kto być może zdoła mu pomóc, komu być może uda się ochronić grób Mandy. Zadzwonił do Bethie, ale gdzieś tam w Filadelfii telefon tylko dzwonił i dzwonił, i dzwonił. 10 Greenwich Village, Nowy Jork Kimberly szybkim krokiem wyszła z mieszkania. Wstała wcześnie rano. We środy miała lekcje strzelania. Ostatnio potrzebowała więcej czasu, żeby się przygotować. Włożyła dżinsy i zwykły podkoszulek, włosy związała w koński ogon, a potem poszła na pociąg do Jersey. Zupełnie jak w zegarku - powiedziała do siebie. Środowy ranek jak każdy środowy ranek. Oddychaj głęboko. Wdychaj smog. Ten środowy poranek był inny niż wszystkie. Przede wszystkim dlatego,