- Rozumiem... - mruknął Carlise.
- Blaque nie może się dowiedzieć, że w rzeczywistości pańskie dzieci mieszkają w przeciwległej części pałacu, ta zaś, którą mu wskazałam, jest niemal nie wykorzystana. W dniu poprzedzającym bal podłożę tam kilka ładunków wybuchowych. - Bella dotknęła punktów zaznaczonych na czerwono. - W rzeczywistości ładunki będę dużo mniejsze, niż chce Blaque. Oczywiście, eksplozja wyrządzi pewne szkody. Na pewno trzeba będzie potem przeprowadzić remont... - Urwała, widząc, że uniósł brwi. Nie była pewna, czy był rozbawiony, czy zły. - Cóż - powiedział z zagadkowym uśmiechem - przyznaję, że niektóre części pałacu przydałoby się nieco odnowić. - Nie trzeba dodawać, że najpierw trzeba będzie usunąć stamtąd wszystkie cenne rzeczy - wtrącił Emmett. - Ale należy to zrobić bardzo dyskretnie. - Na dziesięć minut przed wybuchem - ciągnęła Bella - pojadę spotkać się z Blaquiem albo jego człowiekiem. Kiedy uzna, że wykonałam zadanie, da mi pieniądze. - A jeśli przedtem zażąda dowodów? - Wzięliśmy to pod uwagę - przyznała. - Będziemy musieli wykorzystać media. Poza tym uzgodniłam z nim, że otrzymam zapłatę zaraz po eksplozji i jeszcze tej samej nocy będę mogła bez przeszkód wyjechać z Cordiny. Blaque zaprosił mnie na rejs swoim jachtem. Mam zamiar przyjąć zaproszenie. - Widząc, że Malori mruczy coś niezadowolony, na chwilę zacisnęła zęby. - Dzięki temu od razu otrzymam pieniądze. Gdyby okazało się, że nie wykonałam zadania, będzie mnie miał pod ręką. - Naprawdę? - Tak. Mam zamiar się z nim spotkać. - Agenci ISS otoczą willę i jacht - dodał szybko Emmett. - Kiedy Isabella da sygnał, natychmiast wkroczą do akcji. - Nie ma innego sposobu? - zapytał Carlise z troską w głosie. Chcąc go uspokoić, Bella położyła dłoń na jego ramieniu. Po raz pierwszy pomyślała, że siedzi przed nią nie książę, lecz ojciec Edwarda. - Wasza Wysokość, musimy zaryzykować - rzekła z przekonaniem. - Naprawdę warto. Jeśli wszystko się uda, Blaque już się nam nie wymknie. Książę kiwnął głową i spojrzał na Emmetta. - Jesteś podobnego zdania? - Tak. - Malori? - Niestety, tak, Wasza Wysokość. Choć muszę przyznać, że osobiście wolałbym mniej dramatyczny i ryzykowny plan. - Wobec tego dopracujcie szczegóły. - Słowa księcia zabrzmiały jak rozkaz. - Chcę być o wszystkim informowany na bieżąco. Malori i Emmett zaczęli zbierać się do wyjścia. Bella chciała zrobić to samo, lecz Carlise ją zatrzymał. - Chciałbym zamienić z tobą parę słów. - Oczywiście, Wasza Wysokość. - Posłusznie stanęła obok stołu. Z każdą chwilą była coraz bardziej spięta. Wiedziała, że książę domyśla się, co ją łączy z Edwardem. I na pewno tego nie pochwala. Owszem, jest Europejką i arystokratką, ale dyskwalifikuje ją jej zawód. Nie miała wątpliwości, że Carlise uważa ją po prostu za szpiega. - Widzę, że czujesz się niezręcznie. - Carlise nie zamierzał marnować czasu na kurtuazję. - Usiądź, proszę. Potulnie przysiadła na brzegu, fotela i czekała. Wygląda jak gołębica, pomyślał Carlise. Mała, szara gołębica, która dobrowolnie pakuje się w łapska lisa. Sprawiała tak niepozorne wrażenie, że patrząc na nią, książę nie mógł uwierzyć, iż to dzięki niej zostanie zamknięty najczarniejszy rozdział w historii jego życia. - Emmett ma do ciebie pełne zaufanie. - Obiecuję, że go nie zawiodę - odparła, czując ulgę, że książę nie zagadnął ją o Edwarda. - Dlaczego zgodziłaś się na tak niebezpieczne zadanie? Zdziwiona, uniosła brwi. Odpowiedź była dla niej oczywista. - Bo mnie do niego wyznaczono. - Mogłaś odmówić? - Tak, Wasza Wysokość. Agent ma do tego prawo. - A więc zgodziłaś się, ponieważ tego chcieli twoi zwierzchnicy? - Nie tylko. Przestępcza organizacja Blaque'a zagraża również mojej ojczyźnie. Terrorysta zawsze i wszędzie jest terrorystą, i jako taki stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. - Czyli w swojej decyzji kierowałaś się przede wszystkim dobrem kraju. - Tak jest, Wasza Wysokość. - Czy wybrałaś swój zawód dlatego, że szukasz przygód? Teraz mogła już całkiem się odprężyć. Roześmiała się więc, a Carlise wtedy zrozumiał, co zauroczyło Edwarda. - Z całym szacunkiem, ale zdaje się, że Wasza Wysokość bierze mnie za Jamesa Bonda. Ja wiem, że kiedy ludzie słyszą słowo „agent”, zaraz myślą o egzotycznych miejscach, szybkich samochodach i błyszczących pistoletach. Tymczasem moja praca jest często żmudna. Przez ostatnie dwa lata spędziłam więcej czasu przy komputerze i telefonie niż przeciętna sekretarka. - Ale przecież nie zaprzeczysz, że się narażasz. - Owszem - westchnęła. - Ale musi pan pamiętać, że godzinę prawdziwego zagrożenia nierzadko poprzedza rok nudnej, papierkowej roboty. Jeśli chodzi o sprawę Blaque'a, to Emmett, Malori i ludzie ISS rozpracowali ją krok po kroku. - Tyle że w decydującym momencie będziesz zdana wyłącznie na siebie. - Taka to praca. A ja jestem w tym naprawdę dobra. - Nie wątpię. W normalnej sytuacji nie martwiłbym się tak bardzo. - Wasza Wysokość, proszę mi wierzyć, że nic nie zostało zaniedbane. Dopracowaliśmy tę akcję w najdrobniejszych szczegółach. - Dobrze - powiedział, kiwając głową - ale co będzie, jeśli ktoś popełni błąd? Jak pocieszę mojego syna? Nerwowo splotła dłonie. - Wasza Wysokość, obiecuję panu, że bez względu na to, co się stanie, Blaque nie uniknie kary. - Ja nie mówię o Blaque'u! Myślę o tobie i Edwardzie. - Gestem ręki uciszył ją, gdy chciała się odezwać. - Nieczęsto zdarza się, żeby odzywał się we mnie ojciec. Dlatego proszę, żebyś pozwoliła mi na ten luksus. Zaczerpnęła głęboko powietrza i zaczęła mówić dopiero wtedy, gdy była pewna, że nie zdradzi jej drżenie głosu. - Edward poczuł się dotknięty, że nie powiedziano mu prawdy o powodach mojego przyjazdu do Cordiny. Odnoszę wrażenie, że w pewnym sensie czuje się za mnie odpowiedzialny, bo narażam się dla jego rodziny. - Edward cię kocha. - Nie! - Panika wzięła na moment górę nad wyuczonym chłodem. Zaraz potem Bella poczuła zakłopotanie, jednak w głębi serca desperacko pragnęła, by to, co usłyszała, było prawdą. - Nie przeczę, że Edward żywił wobec mnie pewne... uczucia, ale to się zmieniło, kiedy dowiedział się, kim naprawdę jestem.