dzień już nie wydawał się jej taki piękny.
Powinna się do tego przyzwyczaić. Bóg wie, że zdążyła przywyknąć do wielu rzeczy. Na przykład nauczyła się cenić czas, kiedy jej mąż przebywał w podróżach (abstrahując od troski o Jacka). Uświadomiła też sobie, że często używa własnej pracy raczej do odsuwania problemów osobistych, zamiast dla swojej przyjemności. „Podróże kulinarne Lizzie Piper" - taką nazwę nosił kolejny projekt, który mimo wszystko zaczynał ją wciągać. Gdy wreszcie umowy zostały podpisane, poczuła się znacznie pewniej. Zarówno Howard Dunn, jak producent serialu telewizyjnego Richard Arden przedstawili jej swoje uwagi co do cyklu podczas szeregu spotkań przy lunchu, ale zostawili jej wolną rękę w planowaniu podróży, co bardzo Lizzie odpowiadało. Rozważyła pewną liczbę koncepcji - jedne bardziej konwencjonalne, inne - dość złożone i pełne inwencji, ale ostatecznie na naradzie w siedzibie Yicuny przy Chancery Lane Howard Dunn przekonał ją, by wróciła do swojego zwykłego stylu: prostota zawsze i wszędzie wygrywa. Faktycznie jednak otrzymała carte blanche w kwestii wyboru siedmiu planów, pod warunkiem że nie wyjdą poza Europę i będą na tyle malownicze, by zainspirowały zarówno ją samą, jak czytelników i widzów. - Ty nie potrzebujesz żadnych sztuczek - mówił Dunn w swym uroczym gabinecie ze skośnym sufitem i belkowaniem. - Może nie sztuczek jako takich, ale przydałby się jakiś rodzaj haczyka, który przyciągnąłby widownię. - Ty jesteś tym haczykiem, moja droga. Bo inaczej po co ładowaliby w ten projekt taką kupę kasy? - Naprawdę? - Oczywiście. - Ale dlaczego? Nie jestem taka solidna jak Delia ani taka ładna jak Jamie, no a od Nigelli dzieli mnie cała przepaść. - Jesteś fantastyczna jako Lizzie - rzekł Howard Dunn. - Nie gadaj głupstw. - A ty nie bądź taka skromna. Zresztą tu nie chodzi o wygląd, tylko o osobowość. - Po prostu jestem sobą. - I dokładnie za to ci płacimy, i my, i telewizja. Masz być tylko Lizzie Piper. Po tej rozmowie nawet zbieranie materiałów było przyjemnością: wertowanie książek podróżniczych, źródeł historycznych, studiowanie atlasu w poszukiwaniu miejsc, które najlepiej podziałałyby na jej kubki smakowe. - Czuję się trochę jak oszustka - wyznała Christophe-rowi któregoś wieczoru. - To powinna