facet manipulant
niechcianych rad na temat przyjaciół, szkoły i życia w ogóle, jakby Shelby była jej córką. Teraz wyglądało na to, że Lydii nie można do końca wierzyć. A więc komu może zaufać? Na pewno nie ojcu. Lydii też nie. Oczami wyobraźni zobaczyła szorstkie rysy Nevady. Och, Shelby, czy aż tak bardzo zgłupiałaś, że jesteś gotowa mu zaufać? - Posłuchaj, Lydio, robię, co mogę, żeby zapewnić mojej córce bezpieczeństwo, i to jest najważniejsze. - Red Cole mówił zamyślonym głosem i po chwili, być może dlatego, że Lydia uniosła brew albo okazała niedowierzanie w jakiś inny sposób, dodał: - Naprawdę. Do diabła, wiem, że nadszedł czas, żeby wyjaśnić parę rzeczy, ale niełatwo jest otworzyć własną szafę i wyciągnąć schowane w niej trupy. Zrobię to, do jasnej cholery. Za jakiś czas. Sam zdecyduję kiedy. Niedowierzające prychnięcie Lydii było bardzo wymowne. Jakie trupy? - Będę na ranczu dziś po południu, więc nie rób dla mnie lunchu. - Będzie pan jadł tam? - zapytała Lydia. W jej głosie czuło się pretensję. Musiało to mieć coś wspólnego z rozmową, której Shelby nie rozumiała. - Coś skubnę. - Ale doktor mówił... 83 Doktor? Jaki doktor? Z pewnością nie Pritchart. Czyżby sędzia był chory? Zawsze uważała, że jej ojciec jest zdrów jak ryba, a przy tym diabelnie uparty. - Dam sobie radę, Lydio - burknął poirytowany. - To zresztą i tak ma niewielkie znaczenie. O Boże, cóż to miało znaczyć? Jak bardzo był chory? Jego nieregularne kroki robiły się coraz głośniejsze, więc Shelby pokonała resztę schodów i przekradła się bezszelestnie do swojego pokoju, żeby ojciec nie zobaczył jej z aktami. Zamknęła drzwi swojej sypialni, wsunęła teczki między materac i sprężyny, położyła się na łóżku i udawała, że śpi, gdyby jej ojciec otworzył drzwi. Nie zrobił tego. Z biciem serca, z tysiącem pytań wirujących w głowie, słuchała oddalających się kroków ojca, który najwyraźniej szedł do swojego apartamentu w innym skrzydle rezydencji. Odetchnęła z ulgą, a potem, niecierpliwie patrząc w sufit, gdzie nad wolno obracającym się wiatraczkiem bzyczała mucha, czekała, aż ojciec otworzy drzwi swojego pokoju, i usłyszała jego ciężkie, nierówne kroki na tylnej klatce schodowej. Gdy tylko upewniła się, że ojciec nie wraca, wyciągnęła teczki i usiadła na swoim ulubionym krześle - tym samym, na którym kiedyś matka siedziała wraz z nią i czytała jej wierszyki. Ale nie chciała jeszcze myśleć o Jasmine Cole ani o tym, jak umarła. Miała dość czasu, żeby rozpamiętywać mgliste obrazy kobiety, która wydała ją na świat, kobiety, której nawet nie zdążyła dobrze poznać. Skoncentrowała się na swoim zadaniu i otworzyła pierwszą teczkę, oznaczoną imieniem i nazwiskiem córki. Rozczarowało ją, że teczka była cienka i zawierała tylko akt urodzenia oraz akt zgonu. Dopadło ją rozgoryczenie. Poczuła piekące łzy w oczach. Oglądała już kopie tych dokumentów niezliczoną liczbę razy. A czego się spodziewałaś, dokuczał jej sfrustrowany umysł. Zdjęć? Nazwisk przybranych rodziców Elizabeth? Świadectw i raportów ze szkoły, do której chodziła? Jej pierwszych niezdarnych prób malowania paluszkiem? No, czego? Mocno przygryzła wargę i powiedziała sobie, że nie może się poddawać. To była tylko mała przeszkoda, i skoro jej pierwsze próby poznania prawdy poprzez włamanie nie odniosły skutku, będzie próbowała dalej. Otworzyła drugą teczkę, z napisem SMITH, NEVADA. Był w niej plik dokumentów i biorąc je do ręki, Shelby czuła się tak, jakby wkraczała na czyjś prywatny teren. Akt urodzenia na nazwisko Nevada Evans Smith, dokumentacja medyczna, świadectwa szkolne i wojskowe, a także historia jego wykroczeń z młodości i raport prywatnego detektywa na jego temat i jego rodziców - ojca pijaka i matki, która uciekła z domu. Shelby dygotała z niepokoju, przeglądając kolejne strony. Obejrzała się nawet za siebie, jakby w obawie, że zaraz pojawi się tu Nevada i przyłapie ją na wścibianiu nosa w jego życie prywatne. Wiedziała, że to niemądre uczucie. Oczywiście była sama w pokoju i, słysząc jak obracają się nad nią łopatki wentylatora, a mucha odbija się od szyby, oparła się na krześle i zaczęła czytać o mężczyźnie, którego kiedyś kochała, chociaż ledwo go znała, o mężczyźnie, który prawdopodobnie był ojcem jej jedynego dziecka. Na wszelki wypadek odpukała w pobliski stół, chociaż Nevada z pewnością był ojcem Elizabeth. Po prostu musiał nim być. Nawet nie brała pod uwagę innej możliwości. Na sam koniec zostawiła sobie teczkę, na której wypisano dużymi literami jej nazwisko i imię.